Mało co, a jadąc do Maroka odpuścilibyśmy Marrakesz. Po wysłuchaniu wielu skrajnych i w przeważającej większości negatywnych opinii na jego temat planując wycieczkę nie uwzględniliśmy go w wyjazdowych planach. Argumentacja brzmiała zazwyczaj podobnie: że tłoczno, tandetnie, turystycznie, a od ilości nagabywaczy i naciągaczy można oszaleć. Wszystko to okazało się mocno przesadzone, a mogłoby okazać się prawdą, gdyby spędzić w Marrakeszu pół urlopu. Jeden dzień pobytu w tym mieście wystarczył jednak, by dawna stolica Maroka całkiem nam się spodobała. W końcu zgraja bocianów nie może się mylić osiadając zimą właśnie tutaj.
***
Maroko nie kojarzyło mi się z migracyjnym kierunkiem wybieranym przez europejskie boćki. A właściwie nasze boćki, bo gdyby je zliczyć, okazałoby się, że co 4 pochodzi z Polski i to do niej powraca. Większość z nich lecąc na zimowiska kieruje się w stronę zachodnią, szukając dla siebie miejsca na afrykańskich sawannach, a wiele ptaków dociera nawet do odległego RPA.
Niektóre kolonie obierają jednak mniej znaczący kierunek zachodni i osiedlają się w Afryce Północnej. W Maroku bociany robią to nie byle gdzie. W Marrakeszu, w którym widziałam ich najwięcej postanowiły zmonopolizować okazałe ruiny pałacu El Badi. Pocieszny to widok i radość w sercu. Środek zimy, a oto przede mną symbol wiosny, płodności i szczęścia związany ze słowiańską kulturą, traktowany z podobnym namaszczeniem również w Maroku.
Wystawne życie na El Badi
Bociany na wczasach żyją więc sobie po królewsku, prowadzą niezliczone ilości klekotów i zażywają kąpieli słonecznych przerywanych ptasimi umizgami, których obserwowanie może okazać się ciekawsze niż zwiedzanie samego pałacu, gdyż ten wymaga wskrzeszenia dziecięcej wręcz wyobraźni, by móc stworzyć sobie w głowie obraz czasów świetności “niezrównanego pałacu”. Tak właśnie można przetłumaczyć nazwę El Badi mającą oddać splendor budowli. Dziś niestety jest ona zrównana, ale z ziemią.
Marrakesz jako jedna z byłych sułtańskich stolic chlubiła się przepychem niespotykanym w innych znaczących dla islamu ośrodkach. Nawet, jeśli po przebrzmiałych czasach świetności miasta pozostały już tylko ruiny, świadomość jego ówczesnego znaczenia budzi podziw. Aby móc odtworzyć w głowie świetność budowli poleca się przed pałacem El Badi odwiedzić grobowce Saadytów, które ostały się w lepszym stanie.
Pieniądze na budowę rezydencji pochodziły z Portugalii, która musiała płacić Ahmadowi al-Mansura okup za pojmanych portugalskich możnowładców po przegranej Bitwie Trzech Króli. Pozwoliły one na to, by sułtan mógł zlecić budowę 360 komnat w samym tylko gmachu głównym, wytłoczyć pałac złotem, obudować go włoskim marmurem, onyksem i granitem i stworzyć park o powierzchni dwóch dzisiejszych boisk piłkarskich. Z tą świadomością zwiedzanie marrakeszeńskiego El Badi nabiera nowego smaku.
Lecimy dalej. Kilkadziesiąt godzin w Marrakeszu to mimo wszystko za mało, by poznać wszystkie jego atrakcje. Pobudka skoro świt to trudne doświadczenie. Maroko, mimo słońca, zimą wcale do ciepłych nie należy. Pardon. Zimowe noce w Maroku nie należą do ciepłych. Ogrzewania brak, a temperatura spada do 2૦C. Śpimy jednak w riadzie położonym niedaleko meczetu Kutubijja, skąd o brzasku poranka muezin nawołuje do pierwszej modlitwy. Czterokrotne Allahu Akbar z czterech głośników potrafiących dotrzeć w najdalsze zakątki miasta obudziłoby umarłego.
Co ciekawe, obok meczetu znajdują się porzucone ruiny pierwowzoru Kutubijji. Budowy jednak zaniechano ze względu na jej złe położenie względem Mekki. Jak na ironię, jej druga, współcześnie stojąca wersja zorientowana jest jeszcze gorzej. Niestety meczet podziwiać można tylko z zewnątrz, a wejście do świątyni dla nie-muzułmanów jest wzbronione.
Przed nami zwiedzanie kolejnego pałacu, Al Bahia, który ostatecznie okazuje się tego dnia zamknięty. Kierujemy więc swe kroki ku szkole teologicznej i pierwszy raz, choć nie ostatni, dajemy się wpuścić w maliny. Bo choćbyście nie wiem ile opowieści o Maroku i Marrakeszu usłyszeli, choćbyście myśleli, że swą europejską przebiegłością przechytrzycie Marokańczyka, ten zawsze postawi na swoim i ze skruchą będziecie musieli przyznać, że zrobiono Was w konia.
Medyna, a więc stara część Marrakeszu to splot ciasnych, czerwonych uliczek, w których ciężko nie zgubić się nawet z mapą. Sekunda wystarczy, aby ktoś dostrzegł, że czujecie się chwilowo zdezorientowani i bezskutecznie szukacie jakiegoś punktu. Wiedzieliśmy, że w Marrakeszu nie warto korzystać z rad Marokańczyków, którzy w niesieniu pomocy nie są zwykle bezinteresowni. Za wskazanie miejsca oddalonego choćby o kilka metrów żądają oni zapłaty. Jeśli się temu sprzeciwicie, sytuacja staje się mało przyjemna.
Mimo wszystko nie chcę demonizować. Kilka razy ktoś ze sprzedawców suków, nie mogąc opuścić swojego stanowiska pracy, zapytany o drogę wskazał nam ją nie oczekując nic w zamian. Warto jednak postawić na samodzielność i odmawiać zaprowadzenia Was w pożądane miejsce. Bo zdarza się i tak, że ktoś zamiast pod poszukiwany adres, zaprowadzi Was po prostu do swojego sklepu wmawiając, że to właśnie ta lokalizacja, do której chcieliście się dostać. Tak daliśmy się nabrać pewnemu młokosowi szukając szkoły teologicznej po raz drugi.
Medresa Ibn Jasufa – marokańska szkoła teologiczna
W wielu miejscach można znaleźć informację, mówiącej o tym, że szkoła koraniczna w Marrakeszu niedostępna jest do zwiedzania dla nie-Muzułmanów. Jest to tylko część prawdy. W rzeczywistości nie ma tylko możliwości oglądania przyległego do medresy meczetu. Sama szkoła jest otwarta dla turystów, a wejście do niej płatne. Aż trudno uwierzyć, że zbudowana w średniowieczu szkoła koraniczna była miejscem pobierania nauk przez adapetów islamskiego prawa aż do lat 60. XXw., kiedy to medresę zamknięto i ponownie otwarto 20 lat później, już jako opustoszały zabytek oddany do użytku na rzecz turystów. W latach jej świetności nauki pobierało tutaj 900 uczniów rozlokowanych w 130 celach.
Za sprawą opływających w dostatek sułtanów marrakeszeńska szkoła koraniczna Ibn Jasufa mogła stać się głównym ośrodkiem tego typu w całej północno-zachodniej Afryce. Szczodry mecenat władców wpłynął na zachwycający wygląd medresy pełnej ażurowych wzorów rzeźbionych w cedrowym drewnie, ozdobnych cytatów z Koranu, arkadowych galerii i zellidż, a więc typowych dla Maroka ceramicznych płytek w geometryczne wzory.
Grobowce Saadytów
Tego typu mozaikowe atrakcje w Marrakeszu można spotkać również przy wspomnianych na wstępie grobowcach Saadytów. Islam zakazuje wykorzystywania w sztuce jakichkolwiek przedstawień Boga, ludzi czy zwierząt, stąd popularność zdobień nawiązujących do geometrii, kształtów i barw. Nekropolia ta powstała na przełomie XVI I XVIIw. i po dziś dzień stanowi zespół mauzoleów, w których złożono groby 60 najbardziej prominentnych reprezentantów dynastii sadyckiej. Co jednak najciekawsze, o grobowcach zapomniano na blisko 247 lat! Panujący po Saadytach Alawici nie mając czelności całkowicie sprofanować mauzoleum, polecili wejścia do grobowców zamurować. Odkryto je ponownie w 1917r., zupełnie przypadkiem i wówczas udostępniono je do zwiedzania.
Spotkałam się jednak z opiniami, że nie warto tego robić. Jeśli więc zabraknie Wam czasu i do grobowców nie traficie, powinny wystarczyć Wam fotografie. Bo w istocie tłumy podróżnych uniemożliwiają pieczołowite przypatrywanie się detalom wpływającym na atrakcyjność tego miejsca.
Dżamaa al-Fina
Dżamaa al-Fina to największy plac w Marrakeszu, znany również pod francuską nazwą Jamaa el Fna. Jedna z teorii głosi, że etymologia słowa nawiązuje do pozbawienia placu meczetu, druga zaś odnosi się do handlu niewolnikami i wykonywania na placu egzekucji, które Marrakesz tolerował aż do XIXw. Dziś plac to egzotyczny tygiel kulturowych rozmaitości rozpropagowany dzięki ruchowi hippisowskiemu lat 70., który to upatrywał w hermetycznym, muzułmańskim, ale też egzotycznym Maroku niepospolitych atrakcji.
Te do dziś rozbudzają wszelkie zmysły przybyłych na marrakeszeński plac turystów w poszukiwaniu uciech wszelakich. Tadżin, harira, tatuaż z henny, a może fotka z kobrą? Chiński zegarek? Nie? To już na pewno selfie z przebraną za baletnicę małpką! To jak dla mnie jedno z tych przykrych widoków, których nie chciałoby się doświadczyć.
Przywiązane do łańcuchów małpki przypomniały mi o fotoreportażu Artura Gutowskiego, który na wykonanych w Indonezji zdjęciach pokazał los tresowanych małp biorących udział w ulicznych teatrzykach. Przy okazji interwencji ośrodków walczących o prawa zwierząt okazało się, że małpy były nosicielami wielu chorób, takich jak gruźlica, tężec, wirusowe zapalenie wątroby typu B i C czy opryszka. W Marrakeszu jednak zdaje się, że nikt nie dostrzega problemu, albo choćby potencjalnego zagrożenia. Treserzy od lat zarabiają w ten sam sposób, a zainteresowanie i radość turystów fotografujących się z małpą na metalowym łańcuchu nie ma końca…
Targowiska Marrakeszu
Na koniec jeszcze kilka słów o jednej z największych atrakcji Maroka. Myślałam – co fascynującego może być w dostępnym w każdym większym mieście targu? A jednak tłoczne, brudne uliczne zapełnione tak wieloma przedmiotami to oszałamiające i bądź co bądź zapadające w pamięć doświadczenie. Mimo wszystko bardziej podobał mi się targ w Rissani. Marrakeszeński suk to w istocie nie jeden, a wiele targów rozciągających się od północnej strony placu Jamaa el Fna aż po północne rubieże medresy Ibn Jasufa.
Zniechęceni opowieściami o nieustających bataliach prowadzonych pomiędzy sprzedawcami a przyjezdnymi, nieskorzy byliśmy do bezcelowego błąkania się po uliczkach medyny wypełnionej stoiskami. Tymczasem wszystko, co przeczytaliśmy o nachalności sprzedawców okazało się nieprawdą. Stanowcze „nie” opatrzone podziękowaniem: merci, choukran lub thank you wystarczy, aby dać do zrozumienia sprzedawcom brak zainteresowania ich towarami.
Wiele z nich to typowe, importowane z Chin tandetne bibeloty, wciąż jednak w wielu miejscach stoiskom towarzyszą rzemieślnicze warsztaty, które należą do biedniejszych sprzedawców, nie mogących pozwolić sobie na prowadzenie zakładów produkcyjnych poza sukiem.
Gubiąc się na suku, który stanowi jedną z największych atrakcji Marrakeszu nie sposób odnieść wrażenia, jakoby panujący w jego gwarnych uliczkach chaos objęty był wymogami drapieżnego kapitalizmu. Tymczasem wolnorynkowa rzeczywistość doprowadziła do powstania plebejskiego ruchu spółdzielczego poprawiającego warunki bytowe rękodzielników, w tym kobiet. Dzięki wprowadzonym przez ruch działaniom Marokanki mogą stać się niezależne ekonomicznie od mężczyzn, a wszyscy twórcy otrzymują dostęp do edukacji pozwalającej im na założenie własnych biznesów.
Zachęceni do odwiedzenia Marrakeszu? 🙂 Na koniec dorzucam jeszcze kilka informacji pomagających odnaleźć się w dość chaotycznej rzeczywistości byłej stolicy Maroka.
MARRAKESZ – INFORMACJE PRAKTYCZNE
- Marrakesz stanowi mekkę zagranicznych turystów, głównie z Europy Zachodniej, co sprawia, że wiele cen wywindowało mocno, (o wiele za mocno!) w górę. Konkurencja jednak nie śpi, więc kupując coś na sukach pomyślcie, ile moglibyście zapłacić za dany produkt w Polsce. Wiadomo – kupcy oczekują swojego “wyjścia na scenę”, a więc podają zawyżoną cenę, byście dobili targu uprzednio z wdziękiem walcząc o podaną przez siebie kwotę.
- Nie wiem czy w Maroku istnieje instytucja na wzór polskiego sanepidu, jednak wszystko wskazuje na to, że nie, a jeśli już, to wszelkie restrykcje znane w polskich instytucjach są im obce. Stosunek do higieny jest w Marrakeszu jak i całym Maroku kwestią względną i trzeba to zaakceptować prędzej czy później. Niektórzy takim obrotem sprawy zdają się być zachwyceni wytykając polskiemu prawu nadgorliwość w podejściu do kwestii higieny, inni tęsknią za tą skrupulatnością już przy pierwszym postawieniu stopy na marokańskiej ziemi.
- Z powyższego wynika, że mogą dopaść Was problemy żołądkowe. Niekoniecznie musi to oznaczać, że zjedliście coś nieświeżego. Inna niż europejska flora bakteryjna również może być przyczyną pewnych dolegliwości. Trzeba jednak mieć świadomość, że mięsko często wisi sobie na wieszakach bez lodówki w cieple. Niby wszyscy jedzą, żyją i mają się dobrze, ale często trudno to zaakceptować widząc takie rozwiązania po raz pierwszy. Naczynia bardziej niż myje po prostu się płucze, w toaletach mydło jest luksusem, a brak papieru toaletowego to norma.
- Marrakesz to nie tylko medyna, ale też nowe miasto. Pełne luksusowych apartamentów i zachodnich dóbr. Jednym z nich jest Carrefour. Cóż to za atrakcja? Ano taka, że znajdziecie w nim trudno dostępny w Maroku i Marrakeszu alkohol. Wyznajemy zasadę, że setka wódki to dobry pomysł w związku z potencjalnymi problemami zdrowotnymi. 😉
- Nocleg bez problemu znajdziecie na miejscu, jednak jeśli wolicie rezerwować wcześniej, to z tego linku otrzymacie 100zł zniżki na pierwszą rezerwację na airbnb! Z ciekawych miejsc na booking.com polecamy ten przepiękny i tani riad, w którym spędziliśmy dwie noce.
Marrakesz to piękne miejsce i ja z tymi naciąganiami to bym nie przesadzała. Takie realia Afryki, w Azji jest zresztą to samo!
Dlaczego w Maroku jest taki problem z tymi naciąganiami…?